niedziela, 14 września 2008

Taniec: niepospolite poruszenie

Taniec: niepospolite poruszenie:

Czy w Polsce można sensownie popularyzować taniec z górnej półki? Od kilku sezonów to nie marzenie ściętej głowy. Ożywienie widać w całym kraju, ale prym wiedzie Poznań, który w tyle zostawił inne ważne ośrodki kulturotwórcze, np. Bytom i Warszawę - pisze Patryk Czaplicki w Dzienniku - dodatku Kultura.
«Teatr tańca wychodzi z cienia. Jego stolicą stał się Poznań. Niedawno odbyła się tu premiera "Faktora T" - kolejnego przewrotnego spektaklu teatru Dada von Bzdulow. Czy w Polsce można sensownie popularyzować taniec z górnej półki? Od kilku sezonów to nie marzenie ściętej głowy. Ożywienie widać w całym kraju, ale prym wiedzie Poznań, który w tyle zostawił inne ważne ośrodki kulturotwórcze, np. Bytom i Warszawę.

Poznań tańczy

Więc projekt Stary Browar - Nowy Taniec. Bo to właśnie prowadzony przez Joannę Leśnierowską program performatywny - dzięki odważnym wyborom, jakości przedsięwzięcia i randze zapraszanych artystów - nie ma sobie równych w kraju. Na scenie w Słodowni gościli m.in.: Yvonne Rainer (światowa ikona tańca postmodern) oraz takie sławy jak Boris Charmatz i Xavier Le Roy. Na festiwal Stary Browar - Nowy Taniec na Malcie ściągają tłumy entuzjastów z całej Polski. Prezentacje świetnych produkcji z zagranicy to nie wszystko. Powstają też spektakle młodych choreografów z kraju, organizowane są warsztaty dla profesjonalistów. Ale na markę tanecznego Poznania pracuje też tradycja. Zatem Polski Teatr Tańca Ewy Wycichowskiej. Od kilkunastu lat nie może się doprosić od władz miasta stałej siedziby, ale niestrudzenie daje kolejne premiery. Efekty pracy bywają różne. Coraz więcej jest jednak rzeczy świeżych i oryginalnych Znakami bardzo dobrze rokujących zmian są, na przykład, przygotowane przez Iwonę Pasińską "Moment: Gra II" oraz "Gra: my x 3".
Pozytywny obraz poznańskiego krajobrazu bywa dopełniany ciekawymi incydentami. W Teatrze Wielkim pokazano "Sacre" Klausa Obermaiera. To zrealizowana za pomocą multimediów interpretacja "Święta wiosny" Strawińskiego.
Obecnie największe podniecenie budzi jednak realne trzęsienie ziemi, które nastąpi pod koniec roku. W listopadzie rusza Polska Platforma Tańca. Jej celem jest prezentacja najlepszych spektakli polskiej sceny tanecznej zagranicznym kuratorom. W Europie tego typu działanie to norma. Jednym z przedstawień, które z pewnością powinno się znaleźć w programie tej inicjatywy, jest "Faktor T". To najnowszy spektakl teatru Dada von Bzdulow - jedna z najciekawszych premier sezonu.

W tragicznym klinczu

W swoim manifeście "dadaiści" z Gdańska piszą, że widownia nie powinna konsumować ich przedstawień, bo są niejadalne. Ze wyznają religię przypadku i uciekają przed nadmiarem powagi. Że robią teatr dla naszych mdłości, gnuśności i wytrwałości. Dla naszego poczucia zażenowania, pięknego intelektu lub chronicznego braku myśli. "Faktor T" wbija się klinem w te artystowskie wyznania, dając przyjemność obcowania ze sztuką przewrotną i bezpretensjonalną. Odczuwamy wstręt do zabijania, ale musimy zabijać, żeby przeżyć. Nie chcemy płodzić dzieci, ale musimy zaspokajać potrzeby seksualne. Oto odwieczne sprzeczności i punkt wyjścia dla spektaklu. Sprzężenie zwrotne między awersją, a potrzebą, kryjące się pod nazwą"Faktor T", podrzucił niegdyś Stefan Themerson. Jego rozpoznanie w ujęciu Leszka Bzdyla i ekipy sprawdziło się jako trampolina dla tańca spod znaku postdramy, pozbawiającego widzów pewnego gruntu pod stopami. Rzecz traktuje o schizofrenicznej kondycji aktorów, którzy ulegają żądzy "występów" i próbują się z oków tej chuci wyzwolić. Fałsz i prawda wyrazu to kwestie umowne, a szczerość i obłuda to słowa zastępniki - igra Dada von Bzdulow z ideami sztuki natchnionej. Ale, niestety, pod okiem widzów, a w obliczu klęski produkowania "prawdziwych" znaczeń trzeba działać dalej. Rejterada jest niemożliwa. Aktorska neuroza bawić więc nas musi do bólu, dezawuując tragicznie komiczny status artysty szamoczącego się z rolą, która na zmianę uwiera i łechce jego ego. Jedyne, co pozostaje, to mylenie tropów.

Noże dla ViP-ów

Pierwsza część spektaklu to improwizacja kontaktowa. Czwórka wykonawców - Katarzyna Chmielewska, Bethany Formica (USA), Leszek Bzdyl i Rafał Dziemidok - mocując się z własną fizycznością, tworzy coś na kształt niestabilnego układu grawitacyjnego. Przymus sprostania fizyczno-cielesnym perturbacjom i rozbijanie porządku działań stają się sprawdzianem ich wytrzymałości. Nie o "ładne tańczenie" tu chodzi. Poszczególne etiudy zdają się elementami prywatnej zabawy, którą ktoś jak na złość wystawił na widok publiczny. Sporo w tym wszystkim lekkości, autoironii i swady. Niepokoi jedynie intensywność, z jaką tancerze raz po raz wbijają wzrok w publiczność. Jakby i od nas wymagali wejścia w układ zależności akcja - reakcja. W powietrzu wisi katastrofa.
Występ teatru Dada von Bzdulow to w zasadzie występek - przeciwko banalnym obrazkom i tanim emocjom. Rzecz kąśliwa, zrobiona z dystansem i przewyborna. Choć zapewne znajdą się tacy obrońcy tańcującej na pointach poprawności i wrogowie znoszonej już lekko post-moderny, którzy powiedzą - przejrzała. W niczym nie zmieni to jednak tego, że "Faktor T" to jedna z najbardziej ambitnych hybryd łamiących stereotyp tańca współczesnego jako sztuki podejrzanej, adresowanej jedynie do wtajemniczonych i "nawiedzonych". Jeśli spektakl zasili program Polskiej Platformy Tańca, a inne produkcje dorównają mu poziomem, o promocję naszego teatru tańca na świecie nie mamy się co martwić. Już od jakiegoś czasu widać, że wychodzimy z cienia. A niepospolite taneczne poruszenie obecne w Poznaniu zapowiada długo oczekiwaną rewoltę, jaka zaczyna opanowywać cały kraj.

"Taniec: niepospolite poruszenie"Patryk Czaplicki: Dziennik nr 98 - dodatek Kultura25-04-2008

Brak komentarzy: